sobota, 24 grudnia 2016

Eteryczne zjawy


Mitologia słowiańska miała w zanadrzu perełki, które do dziś wyglądają efektownie i wcale nie infantylnie. Takim rarytasem były dwa demony popularne na całym słowiańskim świecie. Wyjątkową atrakcyjność związana jest z przeznaczeniem postaci. Ich atrybutami była wyjątkową i zjawiskowa uroda oraz motyle skrzydła. Mocą zaś zmysłowość, pożądanie i miłość. Miłość chora. Wręcz histeryczna. Na miłość Latawca nie było lekarstwa. Przed miłością Latawicy nie sposób się obronić. Mit wygląda, jakby miał pełnić dwie role. Uniwersalna natura sprawia, że dla młodych był jak przewodnik po seksualności i anatomii porównawczej. Dla dorosłych, opowieści o demonach miłości mogły być jak night story, czyli opowieści zza różowej kurtyny. Niestety dojrzały mit został zmasakrowany przez wysłanników krzyża. Z biegiem wieków Latawice trafiły do burdeli. Mit skończył jak zresztą większość panteonu albo w błocie, albo w piekle. Zmniejszenie znaczenia kościoła w dwudziestym wieku pozwoliło na większa swobodę seksualną. Jednak bez wypracowanego etosu, bez podbudowy tradycją, próby były nieporadne i skazane na niepowodzenie.

piątek, 11 listopada 2016

Znaczenie imion słowiańskich.

Imiona w dawnej słowiańszczyźnie, przed nadejściem nowej wiary miały charakter wróżebny i związane były z obrzędami cyklicznie obchodzonymi w społecznościach lokalnych. Imiona słowiańskie miały charakter abstrakcyjny. Funkcjonowały jako symbole, bez odniesień do wiary i bogów; wojny i broni. Miały różnorodna konstrukcję. Były imiona dwuczłonowe.
Na przykład:
Bolesław − składa się ze słowa bole, bolej w oryginale i sław. Pierwsze oznacza więcej lub bardziej co w połączeniu daje tłumaczenie najsławniejszy.
Sambor − zawierał cząstkę bor opisującą walkę. W tłumaczeniu oznaczało samotnego wojownika.
Wojciech − składał się z frazy woj − żołnierz i ciech, czyli pociecha. W złożeniu oznaczało radość z bycia wojem; sam żołnierz mógł być pocieszeniem lub radość samego wojownika.
Jarosław − to jary, czyli mocny i slaw oznaczające sławę i znaczenie. Tak więc oznaczało kogoś znanego ze swojej mocy.
Przyjęło się uważać, że imiona dwuczłonowe zarezerwowane były dla stanu wyższego, czyli plemiennej arystokracji.
Wiele z imion męskich miało swoje odpowiedniki w imionniku kobiecym. Zwykle tworzono je, dodając do męskiej wersji literę -a. Istnieje kilka rdzeni charakterystycznych tylko dla imion żeńskich.
Na przykład:
Dobrożyźń − zawierające cząstkę żyźń. I oznaczające dobry zbiór, plon.
Przybycześć − cześć, jako dobra marka i oznaczało przybywającą i otoczoną estymą.
Istniała też grupa imion imiesłowowych, zawierających życzenie lub prośbę. Prośba i imię było wróżbą.
I tak:
Żdan − znaczyło − niech będzie oczekiwany.

Kochan − niech będzie kochany.

sobota, 15 października 2016

Bomba pełna witamin


Każdy chce być młody, zdrowy i żyć dostatnio. Kolejność bywa różna. Zależy od hierarchii ludzkich potrzeb. Każdy z nas ma różne priorytety. Do życia potrzebujemy nie tylko chleba i wody. One zaspokajają podstawowe potrzeby. Nasze organizmy potrzebują o wiele więcej cegiełek do budowy mocnego gmachu, jakim jest zdrowie. Większość elementów zawiera sok brzozowy. Pozyskiwany z naturalnego źródła, które, można powiedzieć, że nie ma dna; może stanowić cenne źródło uzupełniających składników. Każdej wiosny możemy zebrać tyle soku brzozowego ile uda się nam zmagazynować. Żeby utoczyć z drzewa sok brzozowy, należy wykonać nacięcie. Nacięcie powinno być na tyle głębokie, by dostać się do pokładów łyka. Łyko w organizmie drzewa stanowi system transportujący soki życiowe z korzeni w koronę drzewa.


Sok brzozowy jest transportowany z całą gamą mikroelementów i makroelementów. Na jego drodze, w zasięgu ludzkiego wzrostu dokonujemy penetracji powierzchniowych warstw i umieszczamy tam kranik. Jest to odcinek rurki skierowany do naczynia, stojącego u podnóża drzewa lub zawieszonego bezpośrednio pod wylotem kranu. Jeśli wybierzemy drzewo, które naturalnie rośnie pochyło, całą robotę wykona za nas grawitacja. Wystarczy wykonać rowek i zainstalować pod nim dość duże naczynie, by nie trzeba było zbyt często go opróżniać. Sok brzozowy pocieknie stałą strużką i będziemy mogli czerpać z jego zasobów do woli. Brzoza jest stacjonarną mini fabryką suplementów diety. Sok brzozowy wskazany jest w wyniku wystąpienia na przykład anemii. Awitaminoza może wyniszczyć organizm, a nawet doprowadzić do śmierci przy chronicznym występowaniu i powikłaniach związanych ze stanem chorobowym, który może się wywiązać w osłabionym organizmie. Innym wskazaniem do stosowania jest choroba wrzodowa. Wiosna jest porą, kiedy wrzodowcy odczuwają wzmożone objawy uszkodzenia błony śluzowej przewodu pokarmowego. Sok brzozowy złagodzi z pewnością objawy. Osłoni przewód pokarmowy, a nawet zahamuje krwawienia z otwartych ubytków w ścianach żołądka i jelit.

Tylko ty i ja


Zbliża się najkrótsza noc w roku. Wszyscy czekają na ten dzień z utęsknieniem. Cała młodzież gotowa jest na harce i zabawę podczas nocy, która mija jak machnięcie ręką. Noc Kupały roziskrzona gwiazdami i rozjaśniona światłem ognisk. Ktoś dotyka mojego ramienia. Oglądam się za siebie. W Noc Kupały wszystko się może zdarzyć. Zapada noc nad jeziorem. Mam wziąć udział w korowodzie. Jednak znikająca postać w krzakach leszczyny intryguje mnie niezmiernie. Noc Kupały jest pełna tajemnic. Noc Kupały jest zagadką. Może spróbuję jedną rozwiązać. Dziewczyna, trudno się nie domyśleć, odwraca się, odgarnia długie ciemne włosy za ucho i z przechyloną głowa wyczekuje chwilę, chyba z niecierpliwością. Na polanie za mną tłum zawiódł pierwsza pieśń. Mnie tam nie ma. I zdaje się, że Noc Kupały spędzę na ściganiu łani w ostępach. Z powiewem wiatru czuję jej zapach. Coś jak szałwia z miętą. Kreci mi się lekko w głowie. Ruszam niepewnie. Dziewczyna wygląda jak pani lato. Lniana krótka sukienka zakrywa niewiele. Wyobrażam sobie, że jest opalona. Jej ciało kontrastuje z bielą lnu. Noc Kupały prowadzi mnie w ostępy. Wiem, co znajduje się opodal za wzgórkiem. Stara babka w zimowe wieczory opowiadała starą historię o dziewczynie i dziku. Nie to, nie to. Niemożliwe. Wszystko przez Noc Kupały. Jawa miesza się ze starymi opowieściami. W kilku skokach dopadam leszczynowych zarośli. Dziewczyna stoi z wyciągniętą ręką. Staję jak wryty, poznając, kto stoi przede mną. Jak to przecież minęło tyle czasu. Nic się nie zmieniła. Już nic nie rozumiem. Uścisk dłoni, trochę zbyt silny jak na tak kruchą istotkę. Noc Kupały trwa. Na polanie płoną ogniska i ludzie odprawiwszy celebrę dla bogów, rozpoczynają pląsy. Chwyciwszy się za ręce, kręcą się wokół ognistego słupa strzelającego w niebo snopami wirujących iskier. Dla nich Noc kupały to tańce, śpiewy i rozmowy, aż niebo zblednie, a ognisko przygaśnie. Zasną wkoło żaru pokrytego popiołem. Ja jestem już daleko, na uroczysku. Nagle wszystko ciemnieje i już nic nie pamiętam. Czuję tylko brak ciążenia. Ktoś trzyma mnie za rękę. Nagle wszystko znika, stoję na małej polance. Polana jest tak mała, że ledwo mieszczę się na niej z ogromnym wilkiem naprzeciw. To koniec. Wilk pręży się do skoku...
Poznaj inne opowieści i święta na stronie https://swietaslowianskie.wordpress.com/

czwartek, 22 września 2016

Przeciwności się przyciągają


Każdy związek może być jak sok marchwiowy. Jeśli nie będzie w nim chemii, straci zdatność do użycia po jednym dniu. O chemie w związkach łączących przeciwności nie trzeba się martwić. Wspomagana fizyką przetrwa wszystko. Przyciągające się przeciwności na każdej platformie są mocne, bo życiowe. Dajmy na to, sprawy wiary i walka dobra ze złem. Nie sposób wyeliminować jednej ze stron, żeby nie unicestwić drugiej. Choć czasem powstają sztuczne twory narzucone przez nieświadomość bądź nietakt. Tak się stało ze słowiańskim bóstwem o imieniu Białobóg. Czy był taki idol, trudno dziś dociec? Rzecz wzięła się od mnicha niemieckiego chrystianizującego Połabie i Pomorze. Białobóg i Czrnobóg zagościli w jego kronikach niejako przez pomyłkę. Tak się obecnie sądzi. Zakonnik, jako człek wykształcony i ciekawy świata uczestniczył w różnych uroczystościach odbywających się po wioskach i osadach. Czrnobóg okazał się brakującym elementem w układance. Wspomniany na ofiarnej biesiadzie Białobóg musiał dostać antagonistę, którego sprokurował mu zakonnik. Niemiec z pochodzenia. To może być dowód w jego obronie. Białobóg i Czrnobóg powstali prawdopodobnie w wyniku pomyłki. Zwykłego ludzkiego niedogadania się dwóch cudzoziemców. Białobóg i Czrnobóg są przykładem, że do tłumaczeń trzeba się przygotować niezwykle starannie. Panteon słowiański, jak każda mitologia pełen był bóstw i ich antagonistów, nie było w tym nic nadzwyczajnego, ale historia powstania tej pary ma dodatkowy smaczek. Warto ją przytaczać częściej, by zdać sobie sprawę z wielu rzeczy. Z istnienia dobra i zła. I z nierozerwalności tych idei. Brzmi banalnie? Jednak my chcemy doświadczać tylko dobra. Skąd byśmy wiedzieli, że dobro to dobro, gdyby nie Czrnobóg. Białobóg i Czrnobóg i ich historia uczy nie ufać ludzkim zmysłom. Jakże często okazują się niedoskonałe. Napisane na podstawie http://bogowieslowianscy.pl/

niedziela, 28 sierpnia 2016

„Pogodny” czarodziej - płanetnik

Władza nad pogodą, obok pragnienia nieśmiertelności, była od zawsze pragnieniem ludzi. Szczególnie społeczności rolniczych, których dobrobyt zależał od jej kaprysów. Stad wniosek, że wszelkie media związane z mitologią i dotyczące agrokultury tworzyły się w trakcie ewolucji neolitycznej, kiedy pierwsze, dotąd koczownicze plemiona odkryły uroki osiadłego trybu życia.
Płanetnik jest jednym z demonów z nurtu agrarnego. Jego zdolności związane były z pogodą. Potrafił Płanetnik obłaskawić chmury i przeganiać je po niebie jak pasterz swoje owce. Kiedy bywał w podłym nastroju albo ktoś na ziemi go zdenerwował, nasyłał na jego wioskę gradowe chmury, niszczące zasiewy, a gwałtowna burza z piorunami, mimo deszczu potrafiła unicestwić zabudowania całej osady, jak broń masowego rażenia. Mimo to w wielu regionach uważano, że Płanetnik sprzyja ludziom i dba o plony, sprowadzając deszczowe chmury.

Nazwa wywodząca się z łaciny przywodzi skojarzenia z kosmosem i układami planet. Dzieje się tak, aż dowiemy się co, znaczy. Dlatego uważa się, że Płanetnik jest nakładką znaczeniową na wcześniejsze imię, która bardziej dosłownie opisuje charakter profesji Płanetnika. Planeta w łacinie oznacza przemieszczanie. Pierwotnie imię musiało wyglądać zgoła inaczej.
Płanetnik, jak i inne demony uwielbiał składane ofiary. Mąka sypana na wiatr lub do ognia cieszyła niezmiernie potworka.
Zostać Płanetnikiem mógł zostać każdy; każdy, kto targnął się na własne życie. Topielcy i wisielcy gromadnie zasilali szeregi armii Płanetników i organizowali sprawy w departamencie pogody.

czwartek, 11 sierpnia 2016

Najważniejsze symbole słowiańskie

Kultura dawnych Słowian była znacznie bogatsza i bardziej rozwinięta, szczególnie w symbole słowiańskie, niż sądzono przez wiele lat. Względy polityczne i zwykły brak dostatecznych badań jeszcze stosunkowo niedawno kazały nam uważać, że dawni Słowianie znacznie ustępowali pod względem rozwoju innym ludom starożytnej Europy – przede wszystkim Germanom i Celtom. Dziś jednak wiemy o tym, że ich kultura stała na naprawdę wysokim poziomie. Każdy z nas powinien zainteresować się nią odrobinę bliżej, bowiem jest to przecież również dziedzictwo Polaków. Jednym z najciekawszych zagadnień są tutaj dawne symbole Słowian.

Każdy, kto chociaż odrobinę interesuje się dawną kulturą Słowian zdaje sobie sprawę z tego, jak ogromną zbrodnię uczyniono jednemu z najważniejszych jej symboli. Swastyka, bo o niej mowa, została wykorzystana przez niemieckich Nazistów w latach 30 i w czasie II wojny światowej, przez co dziś jest ona utożsamiana wyłącznie ze zbrodniami hitlerowskimi. W rzeczywistości jednak symbol ten jest znacznie starszy niż sam naród niemiecki. Swastyka powszechnie pojawia się w kulturze Słowian i w danych Indiach – te dwie cywilizacje są wbrew pozorom blisko ze sobą spokrewnione. Pojawia się w wielu różnych odmianach, które w gruncie rzeczy są dość do siebie podobne. Oprócz swastyki znanej z hitlerowskich sztandarów, często pojawia się również forma kołowrotu. Zawsze składa się ona z centralnego punktu i odchodzących od niej ramion. Swastyka była popularnym symbolem jeszcze przed wojną – nawet w II Rzeczpospolitej znajdowała się na sztandarach niektórych jednostek wojskowych. Powszechnie uważano ją za symbol szczęścia i pomyślności.

Swastyka jest chyba najbardziej znanym symbolem słowiańskim, ale na pewno nie jedynym. Dawni Słowianie słynęli z bardzo bogatej symboliki i niezwykle rozbudowanego wyobrażenia świata niematerialnego, przez co ich symbole są zwykle związane z bogami i legendami, wszyscy bogowie słowiańscy posiadali oddzielny symbol np. Swarożyc - kołowrót. Bardzo ważne są tu ponadto motywy wywodzące się wprost z natury, jak na przykład Lunula – symbol w kształcie półksiężyca. Symbole te pojawiają się na wielu ozdobach wydobywanych przez archeologów w krajach słowiańskich. Do dziś zachowały się również w tradycjach i strojach ludowych zarówno Polski, jak i innych spokrewnionych z nami narodów.

Przerażający wilkołak czy osoba chora psychicznie?

Legendy o istnieniu przerażających bestii istniały od zawsze, między innymi o takich jak wilkołak i podobnych. Ludzie wymyślali je głównie po to, aby wzbudzać w innych strach lub wyjaśnić w ten sposób wydarzenia, których sami nie byli w stanie pojąć. Jednym z takich mitycznych stworzeń był wilkołak.


Niegdyś wierzono, że w różny sposób człowiek może przemienić się w wilka. Los tych osób stawał się przeklęty, gdyż ich jedynym pragnieniem było mordowanie zwierząt, a także ludzi. Jednak jeszcze większym ryzykiem było to, że osoba zaatakowana przeżyje i sama stanie się monstrum. Głoszono, że wilkołactwo może przywołać również potężny urok rzucony przez maga lub też natarcie skóry specjalną maścią.

Co ciekawe mit ten na stałe zakorzenił się już w czasach prehistorycznych. Kiedy to myśliwi nakładali na siebie skóry zwierząt i wyli do księżyca, aby uzyskać wielką moc w trakcie polowań. W kolejnych stuleciach skupiono się bardziej na procesie transformacji i mocy przeznaczenia.

wilkołak by Vasilina
Powstał również konkretny obraz fizyczny wilkołaka. Osobnik zarażony miał mieć oczy głęboko umieszczone w oczodołach, złączone, obfite brwi oraz szarą brodę. Wszystko zmieniało się, gdy następowała pełnia księżyca, wtedy następowała przemiana w ogromnego wilka o wściekłych czerwonych oczach i z pianą wylewającą się mu z pyska.


Dziś mimo popularności wilkołactwa w literaturze lub filmach, znaleziono uzasadnienie dla powstania mitu człowieka zamieniającego się w wilka. Mówi się o likantropii, czyli chorobie psychicznej, która zamiast być ówcześnie leczona, dała początek opowieściom rodem z fantasy.

wtorek, 9 sierpnia 2016

Postrzyżyny i żerca

Najtrwalsze świadectwa swojego życia pozostawili nasi przodkowie w zabytkach utrwalonych w kamieniu. Niemniej ważne i trwałe są przedmioty codziennego użytku. Całości dopełnia tradycja i rytuały, których echo przetrwało do dziś, w czasem nieformalnych ceremoniach. Ceremoniach nierzadko nazywanych zabobonami.

Słowiańszczyzna była organizacją patriarchalną skupioną wokół najstarszego mężczyzny w rodzie. Dającego życie i dzierżącego władzę. Wiele ceremonii miało na celu ugruntowanie tej władzy.
W społecznościach o większej liczbie członków istniała jeszcze jedna władza równoległa. Czarownik, szaman, który troszczył się o pomyślność w sferze duchowej.

Jednym z bardziej znanych rytuałów są postrzyżyny. Dotyczyły męskiej części populacji. Ceremonia inicjacyjna, mająca swój odpowiednik w innych kulturach, gdy chłopiec był przyjmowany w szeregi mężczyzn.

W postrzyżynach uczestniczyła cała społeczność zapraszana przez rodziców postrzyganego chłopca. Mistrzem ceremonii był ojciec lub żerca. Ścięte włosy zakopywano albo palono w ognisku, jako pieczęć na drzwiach dzieciństwa. Ze ściętymi włosami młodzieniec dostawał nowe imię. Było ono dobrą wróżbą na nadchodzącą dorosłość. Po części oficjalnej przychodził czas na zabawę i biesiadowanie. Palono ogniska i zawiązywano taneczne korowody.

Od tej chwili młody człowiek przechodził spod matczynych skrzydeł pod ojcowską władzę. Ojciec stawał się jego nauczycielem, przewodnikiem i wyrocznią.
postrzyżyny

Do dziś z postrzyżynami związanych jest kilka zwyczajów. Rekruci, gdy są przyjmowani do armii ścina im się włosy. Dzieje się to dość automatycznie i wręcz hurtowo, jednak poborowi po wizycie u fryzjera to inni ludzie, gotowi na nową rolę. Podobna ceremonia ma miejsce w klasztorach, tak męskich, jak i żeńskich w obrządku grekokatolickim, kiedy nowicjusze przyjmowani są do mniszych zastępów.
Można się o to spierać – oczywiście – ale obecnie, prawdopodobnie komunia w kościele katolickim jest pozostałością dawnej celebry dotyczącej inicjacji bardzo młodych ludzi.

Gdy rozejrzymy się wokoło, zauważymy więcej obyczajów pozostawionych nam w spuściźnie przez kulturę prasłowiańską. Wystarczy choćby wspomnieć Dożynki, Kupałę, czy Jare Święto z pisankami i Marzanną.

sobota, 11 czerwca 2016

Kei Raro Taniwha - bogowie słowiańscy


I
Kei Raro Taniwha

Dawno, dawno temu w Krakowie, w Królewskiej Rzece Wiśle, mieszkał sobie potwór o imieniu Kei Raro Taniwha, co oznacza tyle, co „podmorski potwór”. Nikt go jednak nigdy tak nie nazywał, nikt bowiem z ludzi nigdy go nie widział; on sam znał swoje imię, on i inni bogowie. Kei Raro nie był tak potężnym bogiem, jak Weles czy Swaróg, ale równać mógł się już z Vu-Vozo czy Vu-Kutišem, innymi wodnymi demonami. Ale co to za bóstwo, o którego istnieniu nikt nie wie?, zapytujecie. Był to jego własny wybór, który świadczył o jego słabości – pokochał rzekę, w której mieszkał, nie chciał wcale udawać się do świata wielkich i nieśmiertelnych. Głupi stary, który nie potrzebuje w życiu żadnych zmian; wygodnie żyje się właśnie tak, jak jest. Ale zmiany już się działy, właśnie tu i teraz. Kei Raro Taniwha mógł udawać, że nie słyszy rozmów żeglarzy i turystów, z których wynikało, że świat bardzo się zmienił od czasu, gdy ostatnio był na lądzie, a było to parę setek lat temu. Nie mógł natomiast nie zauważyć, jak bardzo zmienia się sama natura rzeki – wszechobecne zanieczyszczenia nie dawały mu spać, czasem wywoływały straszliwy kaszel, a nawet uszkodzenia skóry. Ale to przecież bóg, nie można go zabić, powiecie. Rzeczywiście tak jest, trzeba wam jednak wiedzieć, że im dłużej nieśmiertelny przebywa na ziemi pośród ludzi, tym bardziej zależny i czuły się staje – a to znaczy tyle, co słaby. Nie brakowało też takich, którzy ten fakt przeciw niemu wykorzystywali. Bóg deszczu i burz Kapua Ki szydził sobie z podmorskiego bóstwa, kiedy tylko miał ku temu okazję, to znaczy zawsze wtedy, gdy nad Kraków nadciągały chmury.
- Kei Raro, co z ciebie za potwór? – śmiał się, otwierając szeroko swą kłębową paszczę i wylewając na rzekę hektolitry brudnego deszczu. Czasem specjalnie wypuszczał błyskawice by dosięgały fal rzecznych i zadały więcej bólu bożkowi. – Jesteś bogiem, a chowasz się pod powierzchnią wody jak zwykły tchórz. Spróbuj mnie dosięgnąć! – krzyczał i znów zanosił się śmiechem, wiedząc dobrze, że ten nie może mu zrobić żadnej przykrości.
utopiec

Ludzie nie mogli dostrzec Kei Raro, bo tak działały jego czary. Zawsze, gdy w pobliżu rzeki lub na statkach pojawiali się obcy, bóg uaktywniał swój czar tak, że nawet gdyby rzeka była na tyle przejrzysta i płytka, by dało się ujrzeć jej dno, nikt by go nie dostrzegł. A nie bez powodu nazywał się potworem. Jego ciało było długie na kilkanaście metrów, pełne macek, srebrnych łusek, mułu wplątanego w kończyny i brodę; setka oczu, każde z nich stalowoszare, dostrzegało przez toń wodną o wiele więcej, niż oko śmiertelnika. Żywiąc się rybami, planktonem i piaskiem nie potrzebował zbyt wiele do życia. Jego rozrywką  było obserwowanie niemądrych ludzi, słuchanie ich opowieści, a także żarty, jakie robił rybakom. Lubił łapać za końce ich haczyków i ciągnąć je z całej siły tak, że mężczyźni przewracali się próbując zatrzymać wędkę, a co głupsi i uparci z pluskiem wpadali do wody. Właściwie nigdy prawie nie było czasu, by w okolicy rzeki nikt się nie kręcił, dlatego nie miał raczej okazji przedstawić się podwodnym stworzeniom w swojej pełnej krasie. Ale nie potrzebował tego. Nie chciał wzbudzać strachu, jedynie czasem robić ludziom dowcipy, a wiedział, że jest na tyle brzydki, że nikt nie chciałby się z nim zaprzyjaźnić. Vu-Kutiš jako jedyny z bogów przybywał czasem na ten odcinek Wisły, by porozmawiać z Taniwha o nowych pomysłach ludzi, wieściach, jakie zasłyszał od innych bogów i przynieść mu w darach nowe, piękne muszle, które bożek tak bardzo sobie upodobał, że wplatał je sobie w brodę jak biżuterię.  Kei Raro odwdzięczał mu się opowieściami o starych bogach, których już dawno nie ma, legendach o dzielnych morskich stworzeniach, jak żółwi król Anga, który wyprowadził swój lud na ląd i wprowadził w ich kulturę nowe prawa, które czyniły ich równymi sobie; w prezencie podarowywał dobremu bogu kości ryb i innych niewielkich morskich zwierząt, których Vu-Kutiš używał w swoich czarach, by utrzymać na wodzy wrogiego ludziom Vu-Vozo.
Był właśnie czerwiec, wczesne lato, kiedy Vu-Kutiš po prawie dwóch latach znów przybył do Krakowa. Nie pojawił się jednak u Kei Raro od razu, jak miał w zwyczaju; bożek dowiedział się od ławicy srebrzystych płotek, że widziały jego przyjaciela niedaleko od mostu, pod którym żył, w towarzystwie dziwnego człowieka. Zdziwiło go to zachowanie, był jednak cierpliwy. Postanowił, że nie będzie go szukał, bo Vu-Kutiš sam wie, gdzie go znaleźć – nie mając nic lepszego do roboty zapadł więc w głęboki sen. Bardzo krótko po tym jednak obudziło go pluskanie powierzchni wody. Znów lunął z nieba deszcz… I znów Kapua Ki zagrzmiał z nieboskłonu, a fale i grzmoty nie mogły zagłuszyć jego potężnego głosu.
- Kei Raro Taniwha! Ludzki niewolniku! Dałeś uwięzić się tu, jak zwykły pies łańcuchowy! Nie mogę cię szanować, nigdy nie będziesz mi równy! Pozostaniesz na dnie tej brudnej rzeki na zawsze i kiedyś z końcu zgnijesz tam na dnie i nawet ryby nie będą po tobie płakać. To hańba, że wciąż uznaje się ciebie za bożka! Jeszcze żaden z nas nie upadł nigdy tak nisko! – wykrzykiwał, tym razem wściekły.
Kei Raro wynurzył się nieco, chcąc dojrzeć, czy chmury przejdą już niedługo, czy powinien raczej skryć się pod mostem i przeczekać ten przykry czas. A wtedy zobaczył przez wodę moc niebieskiego światła, i nagle deszcz zamilkł. Niespokojne ławice na nowo ustawiły swe szyki i podążały znów w tylko sobie znanym celu. Upewniwszy się, że na powierzchni nie unosi się żadna łódź, bożek wychylił się ponad powierzchnię tak, by część jego oczu mogła dokładniej dostrzec, co się właśnie stało. Rzeczywiście, burza minęła, zupełnie jak gdyby ktoś zapędził wszystkie obłoki w małe stadko i przegonił je na oddalone, nieznane tereny. Słońce nieśmiało wychodziło zza małej białej chmurki, a ludzie nie zdążyli jeszcze zauważyć, że to koniec ulewy. I wtedy dostrzegł na brzegu człowieka w czerwonych łachmanach – był odwrócony do niego plecami i podtrzymując się na długiej, jesionowej lasce odchodził od rzeki. Obrócił się raz tylko i spojrzał prosto na bożka rybimi, zielonymi oczami. A zwykły człowiek nie mógł go przecież dostrzec. Nie zdążył jednak nawet za nim zawołać, bo starzec już zniknął, a z drugiej strony ktoś wykrzykiwał jego imię.
- Kei Raro! Kei Raro! Czyżbyś w końcu postawił się temu tyranowi? Nigdy bym nie pomyślał, że odważysz się stawić mu czoła! – przywitał się Vu-Kutiš, bo był to właśnie on.
- Niech ziemia będzie ci posłuszną, a woda, twoja przewodniczka, bystra i przejrzysta – odpowiedział bóg – Witaj, Vu-Kutiš. Niestety nie masz racji – to nie ja pozbyłem się tego nieudacznika. Wiesz przecież, że nie mam takich mocy.
- Kto zaś, jak nie ty? – spytał Vu-Kutiš, rozsiadając się na brzegu, ściągając buty i zanurzając wielkie, bose, siedmiopalcowe stopy w wodzie – Bo i ja tego nie uczyniłem.
- O tobie wszak najpierw pomyślałem – słyszałem od moich przyjaciół, żeś zawitał do miasta.
- Prawda to, jestem tu od paru dni. Miałem na głowie parę spraw. Wybacz, że dopiero dziś zawitałem u ciebie, ale tak wiele problemów mam na głowie. Szukam kogoś, kto może mi pomóc z Vu-Vozo. Ostatnio zupełnie wymyka się spod kontroli mimo moich kościanych obrzędów. Wpierw wymyśliłem, że ich moc jest zbyt słaba, ale nie – były takie jak zawsze… co oznacza, że…
- Że to Vu-Vozo wzrasta w siłę.
- Zgadza się.
- Kogo więc szukasz, kto może ci pomóc? Któreś z wyższych bóstw? Dlaczego szukasz ich tutaj?
- Możesz zgadywać, drogi bracie. Któż spośród nas, morskich bogów, stoi najwyżej i jego słowo jest najpotężniejszym? – spytał przybysz.
- Wodnik – wyszeptał Kei Raro i zamyślił się – Sądzę, że i ja już go spotkałem. Dopiero co. To on przepędził chmury.
Vu-Kutiš, który już wcześniej widział się z Wodnikiem, pokiwał poważnie głową, a potem znów nałożył obuwie, pozdrowił Kei Raro i ruszył szukać znów wielkiego bóstwa. Wcześniej starzec przechytrzył go, znikając gdzieś nagle w środku rozmowy. Ale teraz Kei Raro był już pewny, że to sam Wodnik pospieszył mu z pomocą – według podań pojawiał się na ziemi pod postacią starca w czerwonych szatach i zostawiał za sobą niewielkie kałuże, wszędzie tam, gdzie postawił krok.
Kei Raro spłynął znów na dno i zaczął rozmyślać o tym, co wie na temat Wodnika. Słyszał o nim jakieś legendy, ale nie mógł przypomnieć sobie żadnych więcej konkretnych informacji. Ale oto powrócił Vu-Kutiš i znów wywoływał jego imię, tym razem jednak po prostu dał nurka w wodę i przysiadł na mieliźnie obok przyjaciela.
- Zdążył ujść. Nie chce mnie wysłuchać. A ja przecież nie robię tego dla siebie. Robię to dla ludzi, nic więcej, bo takie wyznaczono mi zadanie – wyrzekł, a z jego uszu i nosa wypłynęło mnóstwo bajecznych bąbelków, które kręcąc się w spiralach wypłynęły na powierzchnię i po kolei popękały.
- Co o nim wiesz, Vu-Kutišie? Jakże on może tobie pomóc? – spytał Kei Raro.
- Niewiele wiesz, bracie. Wodnik to pradawna istota, kto wie, może prawie tak stara jak sam Swaróg. Nie jest dobry ani zły – zna swą potęgę i potrafi jej użyć, tak w dobrym, jak i w mrocznym celu. Jego natury nie da się zmierzyć. Najbardziej niesamowite jest to, że w czasach, kiedy nikt już w nas nie wierzy…
- …o moim istnieniu nie wie nawet żaden śmiertelnik – przerwał Kei Raro.
-… nie przerywaj mi, przyjacielu… w czasach, kiedy nikt w nas już nie wierzy on wciąż posiada tak niesamowitą moc. Sam miałeś okazję się przekonać, kiedy z taką łatwością przegnał Kapuę Ki. Niegdyś ludzie składali mu wielkie ofiary – jako najważniejsze bóstwo morskie miał być odpowiedzialny za podróże statkami, połowy ryb, opady deszczu, sztormy… on jeden władał tym wszystkim, a było to na długo przed nami. Kapryśną była jednak jego natura – gdy nieopatrznie człowiek dodał do złożonej ofiary rybę, jedno z jego ukochanych stworzeń, wściekał się ogromnie. Mógł zesłać powódź i zalać całą wieś, taka była jego potęga. Ale mógł też skierować kilka ławic prosto w sieci rybackie. Jak wiesz, nic nie jest tylko czarne albo tylko białe. Zawsze lubił jednak przebywać pośród ludzi. Przybierając postać starca w czerwonych szatach pojawiał się przy mostach, na plażach, przy wodospadach i gejzerach. To były jego tereny i kto nie poznawszy z kim ma do czynienia wszedł mu w drogę, och! marny był jego los! Ludzie jednak szybko zaczęli rościć sobie prawa do wszystkiego, zapominając o bogach i zostawiając wszystko w swoich własnych rękach. Nie chcieli być dłużej od nikogo zależni, więc nasze kulty wygasły, ostatni czciciele powymierali, a z nimi część naszych mocy. Wodnik także usunął się w cień. Raz do roku jedynie zmienia miejsce swego pobytu – kiedy osiedli się w jakiejś rzece, stawie, jeziorze czy nawet morzu lub oceanie, przesypia tam wszystkie cztery pory roku, wychodząc dopiero na wiosnę. W Noc Kupały wychodzi w końcu na ląd i przez dwa tygodnie wędruje pośród ludzi. Bo to niezwykła noc, kiedy ludzie są szczęśliwi, bawią się i radują, zaczyna się coś nowego. Ich radość, tańce i śpiewy, to one tak naprawdę wybudzają Wodnika. Więc żyje przez czternaście dni wśród nich jak swoich, a nikt nie wie nigdy, gdzie pojawi się kolejnego roku. I tak się składa, mój drogi, że ten rok spędził w twojej rzece, w niewielkim oddaleniu od twej siedziby. Ruszyłem w drogę kiedy tylko się dowiedziałem.
- Wodnik w mojej rzece? – zadziwił się Kei Raro – Przez tak długi czas był tuż obok, a ja o tym nie wiedziałem?
- Od lat powtarzam, że powinieneś wyruszyć ze mną w podróż. Gdybyś badał chociaż stan swojej własnej rzeki wiedziałbyś, że w pobliżu czai się coś tak wielkiego. Ale, ale. Przybyłem tu, by prosić cię o pomoc. Muszę znaleźć Wodnika. To twoje tereny, nawet jeśli od lat nie ruszałeś się z miejsca, znasz ten obszar. Pomóż mi go odnaleźć, a ja odwdzięczę ci się na równi. Pokaż, żeś mym bratem!
- Dobrze, zrobię to. Masz rację, czas rozprostować stare kości! A o mej zapłacie porozmawiamy po zakończeniu sprawy.
potwór wodny

Kei Raro przybrał, podobnie jak Vu-Kutiš, humanoidalną postać i nareszcie wyszedł na ląd. Najpierw przeszukali wszystkie brzegi rzeki. Po starcu nie było ani śladu, tak też w zalewie na południowym-zachodzie miasta; sprawdzili wszystkie mosty i bulwary, i wciąż nic. Zajęło im to trzy dni, a kolejnych cztery przeszukanie głębin samej rzeki. W międzyczasie słyszeli od rybaków opowieści o dziwnych wydarzeniach w mieście – kilka utonięć, brak wody w studniach, poprzewracane do góry dnem jachty… I tylko oni zdawali sobie sprawę z tego, czyja to wszystko sprawka. Siódmego dnia na jednej z plaż Kei Raro znalazł przepiękną muszelkę. Nie mogła pochodzić z tej rzeki, wiedział, że tu nie można takich znaleźć. I nagle przyszło mu coś do głowy.
- Vu-Kutiš, czy przywiozłeś mi z dalekich lądów moje ukochane muszle? – zapytał, gdy wycieńczeni wyszli na ląd.
- Och, tak! Oczywiście. Zapomniałem na śmierć. Zobacz, są tutaj… - i wyciągnął z kieszeni skórzany worek pełen muszelek.
- Widzisz, mam pewien pomysł. Wodnik jest potężnym bóstwem, miał wielu czcicieli. Został porzucony i z pewnością ma to wciąż ludziom za złe, dlatego powoduje właśnie im te przykrości, kiedy wychodzi na ląd. Nikt nie ma nad nim władzy. Może jednak da się go udobruchać…
- Chcesz go przekupić? Zaczekaj, czy ty chcesz abyśmy to MY złożyli mu dary?
- Zgadza się.
- My, bogowie słowiańscy? Jesteśmy sobie równi! Jesteśmy wielcy, jesteśmy ponad ludźmi i zwierzętami, mamy władzę! Może i Wodnik jest potężniejszy od nas dwóch razem wziętych -  ale to wcale nie czyni go nikim lepszym.
- To jedyne rozwiązanie. Nie musisz się mu kłaniać. Po prostu okażmy mu szacunek, dobrze?
- Jeżeli to jedyne wyjście… Dobrze. Zróbmy to.
W miejscu gdzie ostatnio Kei Raro widział starca, przygotowali ofiarę. On sam złożył tam zbiory swoich kości, kilka skarbów znalezionych na dnie rzeki i owoce; Vu-Kutiš zaś muszle, które miały być prezentem dla Kei Raro, do tego skórę niedźwiedzia i piękny, haftowany materiał.
- Niech ogień pochłonie ofiarę dla Wodnika, pana wszelkich wód. Spojrzyj, o mistrzu, na nas malutkich i przyjmij nasze dary. Wzywamy cię! - Vu-Kutiš wypowiedział słowa inkantacji i podpalił stosik leżący pod ich nogami.
Zamknęli oczy pochylając głowy i nasłuchiwali. I oto usłyszeli kroki – ciężkie kroki na przemian z postukiwaniem laski wyraźnie chlupiące w kałużach.
- Nie zapomniano o mnie – wyrzekł, a bogowie podnieśli głowy.
Oczy starca nie były zwykłymi oczami. Były to oczy ryby, bez białek, o morsko zielonym kolorze, oślizgłe i mokre, z czterema parami powiek. Poza tym podobny był do człowieka – gdyby nie te oczy i błony między palcami, można by dostrzec w nim cień istoty ludzkiej. Stał tam w swoim zwykłym stroju, podpierając się na jesionowej lasce.
- Dziękuję wam za dary. Nie pomyślałbym, że ktoś z was, nieśmiertelnych, zniży się do poziomu człowieka i złoży mi ofiarę. Doceniam to jednak. Spełnię waszą prośbę. Czego poszukujesz, Vu-Kutiš, duchu wodny? – starzec dwa razy stuknął laską o ziemię, a płonący stos zniknął. Pozostała jedynie miła dla nozdrzy woń, woń ogniska i suszonych kwiatów.
- Witaj Wodniku, praprzodku wszelkich bogów wodnych. Poszukiwałem cię, bo tylko ty możesz mi pomóc. Inny demon wodny, Vu-Vozo… sprawowałem nad nim pieczę. On jednak wzrósł w siły i nie radzę sobie. Proszę cię, abyś pomógł mi znowu go uwięzić.
- Zrobię, co w mojej mocy. Wracaj do swego kraju, przybędę tam zaraz za tobą – odrzekł Wodnik.
- Dziękuję ci, wszak rzeczywiście jesteś wielkim bogiem. Kei Raro, porozmawiamy o twej nagrodzie, gdy już uporamy się z Vu-Vozo. Tymczasem bywaj. I… - wyciągnął z włosów wielką spinkę – na początek weź to. Ta spinka to muszla z samej rzeki Nieśmiertelnych. Noś ją przy sobie, a przyniesie ci szczęście i doda mocy. Bądź zdrów.
- Bądź zdrów, Vu-Kutišie. Dziękuję, że wyciągnąłeś mnie z tego dna. – odpowiedział bożek, a Vu-Kutiš kiwnął jeszcze głową, po czym wskoczył do rzeki na główkę, wirując coraz szybciej i zniknął. Zapadła cisza, pośród której Kei Raro wyczuwał na sobie wzrok starca.
- Już dawno chciałem przenieść się w tę okolicę. – wyrzekł Wodnik – Nie wiesz o tym, ale przez cały ten rok obserwowałem cię. Wiem, że masz dobre serce. I choć o nic mnie nie prosiłeś, zrobię coś także dla ciebie – nie będziesz się więcej musiał martwić o Kapuę Ki. Mój gniew utrzyma na wodzy jego wrodzoną butność i agresję. Jak tylko pojawi się nad miastem wyrzeknij słowa – „Odejdź, pochmurny demonie, rozkazuję ci w imieniu Wodnika, któremu przysięgałeś posłuszeństwo, odejdź i nie nękaj mnie więcej”.
- Co, jeśli to nie pomoże?
- Wtedy możesz dodać, że twój wuj nie lubi nieposłuszeństwa.
- Mój wuj?
- Twój ojciec, Utopiec, był mi bratem. Nie zgadzaliśmy się w wielu kwestiach, ale… widzę, że na szczęście nie odziedziczyłeś jego dzikiej natury. Mały jest ten świat, nie zapominaj. – starzec podrapał się po brodzie i spojrzał uważnie na Kei Raro - Czy wiesz dlaczego bogowie wymierają? To nie tylko ludzka żądza władzy… każdy z ludzi nosi w sobie boga, bo tak chciał Najwyższy. Jego wolą było przekazanie im berła. Chciał sprawdzić, czy są warci miana naszych dzieci. A co z tego wyszło… nie nam dane jest oceniać.
Bywaj więc, Kei Raro Taniwha. Cieszę się, że się spotkałem. Zanim zniknę, by odnaleźć nowe miejsce dla siebie i zapaść w sen, przybądź jeszcze do Vu-Kutiša. Wyjaśnię ci więcej, kiedy się zobaczymy.
- Ja… tak. Już dawno nie podróżowałem. Czuję w sobie jeszcze dość energii, by coś zmienić. To w naszych rękach jest los ludzi, Vu-Kutiš ma rację. Czas ruszyć w drogę.
- Bywaj więc, przyjacielu. Do zobaczenia za tydzień. Vu-Vazo będzie już w tym czasie pod kontrolą, nie musisz się martwić – starzec po raz pierwszy się uśmiechnął. – Przybądź. Potrzebujemy cię.
- Przybędę – odrzekł Kei Raro, wpatrując się w toń rzeki, która tak długo była dla niego domem i czując, że oto nadszedł czas zmian, zmian tak nieuchronnych, że pozostaje jedynie pogodzić się z nimi i stanąć po odpowiedniej stronie.
- Obiecuję.

Praca konkursowa dla http://blog.slowianskibestiariusz.pl

niedziela, 29 maja 2016

Jak świętowali Słowianie Noc Kupały?

Dawni słowianie traktują noc kupały jako czas miłości, wróżb i zabawy. Podczas tego święta tańczą, śpiewają i wróżą sobie wzajemnie przyszłość. Zabawa ta ma na celu przywitanie lata i zapewnienie sobie dobrobytu, szczęścia, pomyślności oraz płodności. Każdy kto celebruje noc kupały oczekuje tej nocy poszukiwania kwiatu paproci, lub perunowego kwiatu. Święto to zwane jest także nocą kupalną, kupałą, sobótką (lub sobótkami) i kupalnocką.

Wielu twierdzi, że nazwa tego święta pochodzi od rosyjskiego kąpać się, jest to prawdopodobnie mylne stwierdzenie. Teoria ta powstała podczas chrystianizacji Słowian, w celu wykrzewienia święta sobótek tzn. nocy kupały. Była to asymilacja słowiańskiej nocy kupały z chrześcijańskim Janem Chrzcicielem, który w niektórych miejscach nosił już miano kupały. Było jeszcze wiele prób zamaskowania tego święta.

Wianki

Kluczowym elementem tego święta było puszczanie wianków, co miało być wróżbą dla kobiet. Puszczały one wianki w dół rzeki, jeśli takowy wianek w noc kupały zatonął lub zaplątał się w przybrzeżnej gęstwinie - według wróżby kobieta miała zostać starą panną. Jeśli jej wianek natomiast został uchwycony i wyłowiony przez mężczyznę - ślub był bliski. W przypadku odpłynięcia wianka w dla, kobieta musiała uzbroić sie w cierpliwość.

Kobiety puszczające wianki podczas nocy kupały.


Inspiracje czerpane z bloga PraSłowianie: https://praslowianieblog.wordpress.com/2016/06/10/noc-kupaly-kupalnocka-sobotki-czyli-slowianskie-walentynki/ - prężnie rozwijająca się strona o historii Słowian.

„Biała Dama z Kornika
Salę Rycerską renesansowego zamku w Kórniku, zbudowanego w XVI w. przez wojewodę poznańskiego Mikołaja Górkę, zdobi portret kobiety w strojnej białej sukni. Jest to Teofila z Działyńskich Szołdrska-Potulicka, która w drugiej połowie XVIII w. dokonała przebudowy zamku w stylu późnobarokowym. Była to na owe czasy kobieta niepospolita i odgrywająca dużą rolę w życiu umysłowym i artystycznym Wielkopolski z tego okresu. Była dwukrotnie zamężna i z ostatnim mężem rozeszła się, poświęcając resztę swego życia urządzaniu zamku i jego otoczenia. Na jej  lecenie rozebrano znajdujące się tam resztki pałacyku myśliwskiego dawnych właścicieli Kórnika — rodu Górków. Z pałacykiem tym związana była legenda, iż w jego podziemiach znajdować się miały skarby rodowe Górków strzeżone przez diabłów. Czy Teofila odnalazła te skarby? Na ten temat historia zamku milczy. Jest natomiast możliwe, iż ów czyn Teofili Działyńskiej w zasadniczy sposób przyczynił się do późniejszej mitologizacji tej postaci w świadomości ludowej. Po jej śmierci ukształtowała się opowieść o „Białej Damie" kórnickiego zamku. Opowieść ta powiązana została ze wzmiankowanym portretem Teofili i głosi, iż przed północą wychodzi ona z ram portretu i jako biała zjawa kobieca spaceruje po komnatach zamkowych, a następnie schodzi do ogrodu. Tu punktualnie o północy zjawia się tajemniczy rycerz na koniu (może to duch ostatniego potomka rodu Górków). I obie te zjawy odbywają wspólną wędrówkę po zamkowym parku. Wraz z pianiem pierwszego kura rycerz znika, a zjawa „Białej Damy" powraca na płótno portretu, by za dnia być obiektem podziwu i zainteresowania zwiedzających miejscowe muzeum.

wtorek, 26 kwietnia 2016

Opowieści o demonach przyrodniczych

Pewna stara góralka opowiadała, iż jeszcze w czasach młodości "...jednej 164 nocy poczuła przez sen boleść ręki, jakby od ukąszenia. Ocknęła się natychmiast i czuła coś około siebie, nie mogła widzieć dla ciemności nocnej, ale strach ten zdawał jej się mieć postać ludzką. Zniknął, skoro się zbudziła, zostawił tylko na jej ręku ślad zębów, jakby ludzkich, co nazajutrz po dniu widziała i nosiła przez dni kilka. Szczęście jej, że się obudziła, bo strzyga dusi ludzi jak upiór albo (ich) zabija wysysaniem krwi, podobnie jak upiór. Strzygi, strzygonie są więc rodzajem duchów złośliwych, nowych, mających pokrewieństwo z upiorami, może nawet są tym samym, tylko pod innym nazwiskiem" („Góry i Podgórze", s. 507).

MartaEmilia


„Młody górnik, niby mój ojciec, Jonek, szedł pewnego wieczora dobrze podpity od przyjaciół do domu. Przechodząc obok Rawy (mała rzeczka w Szopienicach) popatrzył na wodę i... zdumiony przystanął. Widzi, że w wodzie stoi utopiec, mając na głowie ładny nowy kapelusz, i namawia go do zmiany kapeluszy. Niewiele myśląc wchodzi Jonek do wody, «ciupnął» z utopcem na kapelusze, wyszedł z wody zadowolony, usiadł sobie na brzegu i... zdrzemnął się do rana. Rano kamraci, przechodząc obok Rawy na szychte, patrzą... siedzi Jonek na brzegu i drzemie, a na głowie kiwie mu się duża potargana słomian-ka. — Farona, Jonek — rykną kamraci ze śmiechem, szarpiąc go za ramię, podsuwając mu pod nos lusterko. Zbudził się Jonek, patrzy... Rawa — kamraci — patrzy do lusterka i... siebie nie poznaje, patrzy znów na Rawę, a tam spokojnie na kamieniu leży jego kapelusz. Dopiero mu się przypomniał wczorajszy wieczór i zamiana kapeluszy z utopcem" („Gadka za gadką", s. 80—81).

 „Jegomość pewien jechał wózkiem w noc ciemną nad brzegiem jeziora, mającego, równie jak i inne. swego topicha. Woźnicy jego dokuczało pragnienie, chciał się więc zatrzymać i ugasić je wodą z jeziora zaczerpniętą. Pan jego, znający właściwości jeziora, usłyszał, gdy nadjechali, z głębi tegoż jęczący i skarżący się głos topicha, domagającego się corocznej swej ofiary. Wszelkie prośby i nakazy pana, by fornala od picia wody powstrzymać, były daremne: chciał on koniecznie zsiąść z kozła i biec do jeziora. Gwałtownym jedynie środkiem można było temu zapobiec. Więc pochwyciwszy nagle z rąk fornala lejce, zaciął pan sam konie ostro i w największym pędzie do najbliższej pospieszył wioski. Tu zatrzymawszy się przed szynkownią, kazał fornalowi wynieść szklankę piwa. Ten też ją zaraz wypił duszkiem; lecz zaledwie szklankę spełnił, przechylił się i upadł martwy na ziemię. Nie minęło go więc przeznaczenie, bo topich musiał mieć swoją ofiarę — choćby za pośrednictwem piwa" („Mazury Pruskie", s. 78—79).


„Na początku świata Pan Bóg stworzył dużo aniołów. Część z nich była bardzo pyszna i zła. Nie chcieli się już Panbóckowi kłaniać, myśleli, że są dużo ważniejsi łod samego Pana Boga. Wtedy Panbócek nie wytrzymali. Wzieni se taki kij do ręki, poruszali nim i powiedzieli. — Wszystko, co złe, fora z raju! Naroz wszyscy pyszni aniołowie zaczynali spadać i zlatywać. Jedni wpadli do samego piekła — no to som diobli. Drudzy wpadli do lasu — to tam są takie różne złe duchy z nich. Trzeci wpadli do morza, a z morza do stawów i rozmaitych rzek — a to są utopce. Oni muszą dusze łapać i ludziom szkodzić, boby inaczej żyć nie mogli. Ale moja starka padali, że są dobre utopce i złe. Te dobre to ludziom pomagają, siano im zwożą, przestrzegają przed niebezpieczeństwem, burzą, gradem, a ponoć umią nawet po wodzie po wiyrchu łazić. Te złe zaś, to ino ludziom szkodzą, a największo radość mają jak dusze do wody wciągną. Najwięcej radości mają zaś, jak pijaków wciągną i takie dziołchy, co są latawice („Gadka za gadką", s. 57—58)

środa, 20 kwietnia 2016

Dziki gon - Mitologia Słowian

Dziki Gon znany jest również w mitologii germańskiej, najpopularniejsze jego nazwy to dziki łów lub dzikie polowanie. Mimo zróżnicowania kulturowego z jakiego pochodzi ten mit, wszystkie ludy opisują go w sposób podobny. Dziki gon przedstawiany jest jako orszak trupich jeźdźców na szkieletach koni w towarzystwie upiornych psów. Ujrzenie dzikiego gonu przepowiadało katastrofę taką jak wojna czy plaga, w najlepszym przypadku tylko śmierć obserwatorów. W innych sytuacjach ofiara mogła zostać porwana i dołączona do upiornego gonu, gdzie spędzała kilka lat. Mimo to czas dla niej mijał całkiem inaczej niż zwykłym śmiertelnikom, więc po powrocie do domu zazwyczaj natrafiała na groby swoich dzieci lub nawet wnuków. Wszelkie zaginięcia i nagłe powroty ludzi tłumaczono porwaniem przez dziki gon.

Dzicy jeźdźcy łączyli się w tzw. wilcze stada, złożone z doświadczonych trenerów i młodych mężczyzn. Często nawiedzali wioski w trakcie nowiu, najczęściej 1 maja.
Dziki gon został przedstawiony jako główny przeciwnik Geralta w najnowszej części gry Wiedźmin 3 oraz w opowieściach Andrzeja Sapkowskiego. O gonie wspomina również Henryk Sienkiewicz w Potopie  -  „I w tych lasach, i na pustych polach lecieli jak ów orszak piekielny rycerzy krzyżackich, o których lud powiada na Żmudzi, iż czasami, wśród jasnych nocy miesięcznych, zjawiają się i pędzą przez powietrze zwiastując wojnę i klęski nadzwyczajne”.

Źródło: https://blog.slowianskibestiariusz.pl/

środa, 6 kwietnia 2016

Bies

Bies w wierzeniach Słowian był personifikacją zła i nieszczęścia. Biesa obwiniano za wszelkie zło które spotykało ludność słowiańską, dlatego po chrzcie zaczęto utożsamiać go z diabłem. Samo imię Bies oznacza tyle co "powodujący strach, przerażenie". Demon ten potrafił panować nad umysłem prostego człowieka, popychając go do niemoralnych czynów, stąd określenie "zbiesiony" - co ciekawe, biesa obwiniano nawet o pijactwo. Mówiono również że biesy zamieszkujące lasy i bagna strzegą tam skarbów.

A jak wyglądał ów demon? Biesa widywano jako krępą bestię, z karkiem tak potężnym iż mogło się wydawać, że nie ma szyi. Łep miał usiany porożem niczym u jelenia. Był tak potężny, że potrafił powalić domostwa bez większego wysiłku. Dlatego osądzano biesy o wichury które niszczył pola uprawne i zagrody.

wtorek, 5 kwietnia 2016

Perun - gromowładny


Perun, prototyp i dobry przykład
W każdej strukturze musi być szef. Bez tego cała organizacja w końcu się rozpadnie. Wszystkie mitologie przedchrześcijańskie ewoluowały z porządku rodowego. W większości na początku był chaos lub pustka. Pojawiał się bóg kreator, który dawał początek wszystkiemu. Powoływał nowych bogów albo brał sobie kobietę i z nią miał potomstwo. Z ich dzieci wyrastały następne pokolenia. Panteon bogów rozrastał się o następne i następne pokolenia.
Zanim w Europie zapanował krzyż i kult boga człowieka cała połać kontynentu we władaniu mieli starzy bogowie. Pradawne wierzenia ewoluowały przez setki pokoleń. Przez exodus afrykański; prapoczątki indoeuropejskie i rewolucje neolityczną, wierzenia ludzi zmieniały się i adaptowały w zależności od kultury. Jedni preferowali koczownictwo i hodowlę przepędzanych z miejsca na miejsce stad; drudzy parali się wikiństwem, wojowniczo przemierzając ziemię; byli też mniej ruchliwi, którzy osiadłszy w miejscu, uprawiali rolę z zaangażowaniem i znawstwem. Każda ze społeczności potrzebowała dla swych poczynań patrona. I w końcu go znajdowała.
Najpierwszym z najznamienitszych w świecie Słowian stał się bóg nad bogi. Dostał imię Perun. Bóg dumny wszechmocny. Protoplasta słowiańskiej dynastii Magna Deus. Od niego wszystko się zaczęło. Wyrosły z prostych animistycznych wierzeń, personifikujących siły natury w postaci dumnego męża i wojownika, stał się odniesieniem dla tysięcy istnień ludzkich w potrzebie. Był też narzędziem politycznym dla władzy i związanej z nią kasty szamanów. Religia przez epoki splatała się z elitami sprawującymi władzę. Perun wyrósł na frontmana, dzierżąc prym wśród elity, którą, jak mówią legendy, sam stworzył.
Pomijając okres przejściowy i reakcję odrzucenia, gdy chrześcijaństwo wtargnęło w życie prostych ludzi, stare bóstwa mocno zakorzeniły się w tradycji i ludzkiej pamięci. Wiele bóstw zmieniło się w demony. Dziś, z okruchów informacji składany jest w całość panteon czczonych przez tysiąclecia bóstw.
Perunowi oddawała cześć znaczna część słowiańszczyzny. Znany był pod różnymi nazwami. Imię Peruna wywodzi się ze starego rdzenia; słowa funkcjonującego w językach słowiańskich oznaczającego bić lub uderzać. Innym śladem jest nazwa, choćby łacińska, dębu. Quercus – dąb, tudzież pereginia – dąbrowa. Kolejnym potwierdzeniem atrybutów, jakie posiadał Perun, jest obecnie używane słowo piorun, odnoszące się do umiejętności idola. Perun ciskając gromy, zsyłał na ludzi błogosławieństwa i nie bali się bynajmniej paść od uderzenia pioruna. Wprost przeciwnie. Uważali to za wyróżnienie. Warto było posiadać też rzecz spaloną przez grom, a popiół stosowano jako panaceum, przeczuwając jego cudowne właściwości. Szczególnie poszukiwane były tzw. strzałki boże. Stopiony w piecu wyładowania elektrycznego piasek tworzył długie i smukłe konkrecje w kolorze piaskowego beżu, które stanowiły amulety chroniące przed wszelkimi przeciwnościami losu. Perun był bóstwem uniwersalny i dał początek wielu późniejszym wcieleniom.

Perun znany jako gromowładny bóg słowiański. Teoria mówi, że imię Perun wywodzi się z nazwy gromu (pierun) co znaczy tyle samo co "bić, uderzać". Przez plemiona bałtów zwany również Perkunem. Na wszystkich terenach słowiańszczyzny był on bogiem naczelnym, mającym pod sobą pozostałe bóstwa i toczącym walki z innymi, negatywnymi bogami.
Atrybutem Peruna był piorun, a jako święte drzewo gromowładcy czczono dąb, o czym świadczy nazwa lasu dębowego - przeginia. Z bogiem tym wiąże się również wiele motywów skały, młoda, topora i konia - co widać na posągu ze Zbrucza. Jak wcześniej wspomnieliśmy, w mitologii słowiańskiej widniały również wzmianki o utrzymywaniu przez Peruna równowagi na świecie poprzez jego walkę z uosobnieniem sił chaosu Żmijem. Partnerką tego boga była Perperuna, symbol płodności i patronka pogody.
Jako że Perun był władcą piorunów, obiektom uderzonym przez piorun nadawano magiczne właściwości. Kamienie trafione piorunem zyskiwały możliwość leczenia i ochrony przed złem, a drzewa rażone gromem mogły stać się siedliskiem zła.
Źródło: http://bogowieslowianscy.pl/

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Koszulki Słowiańskie



Jesteś rodzimowiercą lub zwyczajnie interesujesz się kulturą Słowian? Zacznij wyrażać swoje zainteresowania za pomocą odzieży! Nasze koszulki słowiańskie cieszą się wielkim zainteresowaniem wśród fanów bestiariusza słowiańskiego. Wysokiej jakości nadruki przedstawiające demony i bestie słowiańskie zdumiewają wszystkich, a koszulka o gramaturze 190g/m2 zapewnia wysoki komfort użytkowania.
Nadruki na koszulkach są wykonywane odporną na spieranie technologią DTG. Obecnie istnieją wzory Biesa i Leszego w rozmiarach S-XL, ale wciąż trwają prace nad kolejnymi! W przyszłości rozszerzymy asortyment o wisiorki z symboliką słowiańską. Nie czekaj, odwiedź nasz sklep!

Leszy

Aktualnie kojarzony głównie z grami opowiadającymi historię Geralta z Rivii - serią Wiedźmin. Jednak dla naszych przodków Leszy pełnił bardzo ważną funkcję ducha dbającego o dobro lasu i zwierząt go zamieszkujących (bies również zamieszkiwał lasy, warto zagłębić się w ten temat). Ludzie starali się mieć dobre stosunki z leszym, ze względu na jego potęgę i przywiązanie do lasów. Jeśli ludzie nie działali na niekorzyść leszego, nie musieli niczego się obawiać, jeśli jednak czynili zło w postaci kłusownictwa czy ścinki drzew - raczej nie spotykało ich nic dobrego. Leszy widywany był jako stary dziad o białej i zniszczonej życiem twarzy, o wysokości zależnej od drzewostanu. Zamiast włosów miał liście, lub mech. Miał on również wielkie zdolności zmiennokształtne, potrafił przeobrazić się w wilka, niedźwiedzia lub sowę.


Zwany był również borutą, laskowym bądź borowym zależnie od regionu występowania. Jak wcześniej wspomniałem, jego nastawienie do człowieka było zależne od czynów gościa lasu. Wrogo nastawionym intruzom borowy rzucał pod nogi kłody, przepędzał ich swoją zwierzęcą postacią, zwodził ich poza ścieżki wędrówki lub zwyczajnie uśmiercał. W wypadku napotkania człowieka bez skazy, leszy pomagał mu wydostać się z lasu lub dawał ochronę w podróży pod postacią zwierząt.

poniedziałek, 21 marca 2016

Kołowrót - symbole słowiańskie

Znane wszystkim rodzimowiercom symbole słowiańskie niosą ze sobą wiele interpretacji. Dzisiaj skupimy się na kołowrocie, występującym również religii buddy. Wywodzi się od popularnej i znienawidzonej swastyki, różni się jednak tym, że jej ramiona są zagięte lewo- lub prawoskrętnie.
Popularna nazwa kołowrotu to swarzyca, głównym jej znaczeniem jest kult solarny (zwana dyskiem słońca). Symbol lewoskrętny utożsamia się z bogiem Swarożycem. Jeśli mowa o prawoskrętnym kolovracie to symbolizuje on drogę słońca przez niebo. Natomiast kołowrót prawoskrętny nawiązuje do magii i sił nocy. Niestety obecnie ów symbol jest negatywnie postrzegany i zakazany w wielu miejscach. Nawet facebook nie toleruje tej symboliki i publikowanie jej grozi banem.

Swarzyca, kołowrót
Kołowrót umieszczany na przedmiotach domowego użytku miał chronić właścicieli przed złymi mocami, duchami i demonami. Często umieszczano go na wejściach do gospodarstw czy stajni. Innym symbolem o opiekuńczym znaczeniu są ręce boga. Wracając do swargi, wykorzystywana ona była przez Prasłowian, ale w swej roli talizmanu ochronnego przetrwała do dzisiaj na terenach Podhala. Zostaje ona również wykorzystywana w innych krajach europejskich, np. w trakcie wojny, fińskie wozy bojowe były oznaczane tym symbolem. Symbole słowiańskie przetrwały do dziś i są oficjalnie nazywane "krzyżykiem niespodziewanym". Artylerzyści polscy w trakcie dwudziestolecia międzywojennego ozdabiali kołnierze mundurów tym właśnie symbolem, tak jak strzelcy podhalańscy.

Swarzyca kruszwicka

Nie wierzę w przesądy i zabobony dotyczące magicznych właściwości tych symboli, myślę jednak, że warto znać ich prawdziwe znaczenie (pozytywne) zamiast siać propagandę ze względu na wykorzystanie jej przez nazistów w trakcie II wojny światowej. Postarajmy się odciąć od tego i zapomnieć o faktach niewłaściwego użycia symboli słowiańskich. Sława i chwała!

Południca - biała dama pól

Opowiadano o duchu, co w południe chłopów nęka. Odziana w białą suknię południca, bo o niej tu mowa, łudziła swym pięknym wyglądem. Wielu naocznych świadków twierdzi, że była piękną kobietą odzianą w białe szaty. Rzeczywistość niestety nie jest taka kolorowa. Południca zwana inaczej rżą babą, babą o żelaznych zębach czy przypołudnicą, była jednym z najniebezpieczniejszych demonów panujących na terenach dawnych Słowian.

południca
Autor: MartaEmilia


Pojawiała się jako wir powietrzny i rzucała urok na chłopów powodując zawroty głowy, przez co mieli wrażenie, że stoi przed nimi piękna kobieta z rozpuszczonymi włosami. Brzmi niegroźnie? Nie było tak, wyżej wymienione to najpozytywniejsze skutki spotkania się z tym demonem, południce miały wyjątkowy talent do zabijania śpiących chłopów. Jeśli owa rża baba, dostrzegła parobka który uciął sobie drzemkę w południe na polu, nie miała oporów by go udusić lub dotkliwie poparzyć. Zdarzały się też przypadki gdzie południca załaskotała ofiarę na śmierć! Jeśli chłopstwo wypasało krowy na polu, które zamieszkiwała południca, zdarzało się, że zaczynały "gubić" mleko. Co gorsza, zakopywanie dzieci żywcem sprawiało im straszną radość, tak jak zadawanie zagadek. W przypadku błędnej odpowiedzi, ofiara traciła życie natychmiastowo.

„Południce dusiły złapanych przez siebie ludzi. Kara ta spotykała tych, którzy w letnie południe przebywali na polu" (AKE UMCS, 9).


Według podań, południcą stawała się kobieta zmarła w okolicach dni swojego ślubu, bądź tydzień przed Zielonymi Świątkami.
„Słyszałam, jak starzy ludzie opowiadali o strachach chodzących w zbożu. Gdy panna umarła w «rusalny tydzień» (tydzień przed Zielonymi Świątkami — dop. LP), to nazywano ją rusałką żytnią i ona chodziła w zbożu. Duchy te były wyłącznie kobietami i ukazywały się tak ubrane, jak je pochowano" (AKE UMCS, 1375).

Przesąd ten mógł mieć na celu głównie ochronę przed udarem słonecznym, którego kiedyś nie rozumiano. Wiara w demona (inne demony słowiańśkie: leszy, bies) zsyłającego śmierć przez omdlenie łatwiej docierała do prostego ludu niż porażenie cieplne.