sobota, 11 czerwca 2016

Kei Raro Taniwha - bogowie słowiańscy


I
Kei Raro Taniwha

Dawno, dawno temu w Krakowie, w Królewskiej Rzece Wiśle, mieszkał sobie potwór o imieniu Kei Raro Taniwha, co oznacza tyle, co „podmorski potwór”. Nikt go jednak nigdy tak nie nazywał, nikt bowiem z ludzi nigdy go nie widział; on sam znał swoje imię, on i inni bogowie. Kei Raro nie był tak potężnym bogiem, jak Weles czy Swaróg, ale równać mógł się już z Vu-Vozo czy Vu-Kutišem, innymi wodnymi demonami. Ale co to za bóstwo, o którego istnieniu nikt nie wie?, zapytujecie. Był to jego własny wybór, który świadczył o jego słabości – pokochał rzekę, w której mieszkał, nie chciał wcale udawać się do świata wielkich i nieśmiertelnych. Głupi stary, który nie potrzebuje w życiu żadnych zmian; wygodnie żyje się właśnie tak, jak jest. Ale zmiany już się działy, właśnie tu i teraz. Kei Raro Taniwha mógł udawać, że nie słyszy rozmów żeglarzy i turystów, z których wynikało, że świat bardzo się zmienił od czasu, gdy ostatnio był na lądzie, a było to parę setek lat temu. Nie mógł natomiast nie zauważyć, jak bardzo zmienia się sama natura rzeki – wszechobecne zanieczyszczenia nie dawały mu spać, czasem wywoływały straszliwy kaszel, a nawet uszkodzenia skóry. Ale to przecież bóg, nie można go zabić, powiecie. Rzeczywiście tak jest, trzeba wam jednak wiedzieć, że im dłużej nieśmiertelny przebywa na ziemi pośród ludzi, tym bardziej zależny i czuły się staje – a to znaczy tyle, co słaby. Nie brakowało też takich, którzy ten fakt przeciw niemu wykorzystywali. Bóg deszczu i burz Kapua Ki szydził sobie z podmorskiego bóstwa, kiedy tylko miał ku temu okazję, to znaczy zawsze wtedy, gdy nad Kraków nadciągały chmury.
- Kei Raro, co z ciebie za potwór? – śmiał się, otwierając szeroko swą kłębową paszczę i wylewając na rzekę hektolitry brudnego deszczu. Czasem specjalnie wypuszczał błyskawice by dosięgały fal rzecznych i zadały więcej bólu bożkowi. – Jesteś bogiem, a chowasz się pod powierzchnią wody jak zwykły tchórz. Spróbuj mnie dosięgnąć! – krzyczał i znów zanosił się śmiechem, wiedząc dobrze, że ten nie może mu zrobić żadnej przykrości.
utopiec

Ludzie nie mogli dostrzec Kei Raro, bo tak działały jego czary. Zawsze, gdy w pobliżu rzeki lub na statkach pojawiali się obcy, bóg uaktywniał swój czar tak, że nawet gdyby rzeka była na tyle przejrzysta i płytka, by dało się ujrzeć jej dno, nikt by go nie dostrzegł. A nie bez powodu nazywał się potworem. Jego ciało było długie na kilkanaście metrów, pełne macek, srebrnych łusek, mułu wplątanego w kończyny i brodę; setka oczu, każde z nich stalowoszare, dostrzegało przez toń wodną o wiele więcej, niż oko śmiertelnika. Żywiąc się rybami, planktonem i piaskiem nie potrzebował zbyt wiele do życia. Jego rozrywką  było obserwowanie niemądrych ludzi, słuchanie ich opowieści, a także żarty, jakie robił rybakom. Lubił łapać za końce ich haczyków i ciągnąć je z całej siły tak, że mężczyźni przewracali się próbując zatrzymać wędkę, a co głupsi i uparci z pluskiem wpadali do wody. Właściwie nigdy prawie nie było czasu, by w okolicy rzeki nikt się nie kręcił, dlatego nie miał raczej okazji przedstawić się podwodnym stworzeniom w swojej pełnej krasie. Ale nie potrzebował tego. Nie chciał wzbudzać strachu, jedynie czasem robić ludziom dowcipy, a wiedział, że jest na tyle brzydki, że nikt nie chciałby się z nim zaprzyjaźnić. Vu-Kutiš jako jedyny z bogów przybywał czasem na ten odcinek Wisły, by porozmawiać z Taniwha o nowych pomysłach ludzi, wieściach, jakie zasłyszał od innych bogów i przynieść mu w darach nowe, piękne muszle, które bożek tak bardzo sobie upodobał, że wplatał je sobie w brodę jak biżuterię.  Kei Raro odwdzięczał mu się opowieściami o starych bogach, których już dawno nie ma, legendach o dzielnych morskich stworzeniach, jak żółwi król Anga, który wyprowadził swój lud na ląd i wprowadził w ich kulturę nowe prawa, które czyniły ich równymi sobie; w prezencie podarowywał dobremu bogu kości ryb i innych niewielkich morskich zwierząt, których Vu-Kutiš używał w swoich czarach, by utrzymać na wodzy wrogiego ludziom Vu-Vozo.
Był właśnie czerwiec, wczesne lato, kiedy Vu-Kutiš po prawie dwóch latach znów przybył do Krakowa. Nie pojawił się jednak u Kei Raro od razu, jak miał w zwyczaju; bożek dowiedział się od ławicy srebrzystych płotek, że widziały jego przyjaciela niedaleko od mostu, pod którym żył, w towarzystwie dziwnego człowieka. Zdziwiło go to zachowanie, był jednak cierpliwy. Postanowił, że nie będzie go szukał, bo Vu-Kutiš sam wie, gdzie go znaleźć – nie mając nic lepszego do roboty zapadł więc w głęboki sen. Bardzo krótko po tym jednak obudziło go pluskanie powierzchni wody. Znów lunął z nieba deszcz… I znów Kapua Ki zagrzmiał z nieboskłonu, a fale i grzmoty nie mogły zagłuszyć jego potężnego głosu.
- Kei Raro Taniwha! Ludzki niewolniku! Dałeś uwięzić się tu, jak zwykły pies łańcuchowy! Nie mogę cię szanować, nigdy nie będziesz mi równy! Pozostaniesz na dnie tej brudnej rzeki na zawsze i kiedyś z końcu zgnijesz tam na dnie i nawet ryby nie będą po tobie płakać. To hańba, że wciąż uznaje się ciebie za bożka! Jeszcze żaden z nas nie upadł nigdy tak nisko! – wykrzykiwał, tym razem wściekły.
Kei Raro wynurzył się nieco, chcąc dojrzeć, czy chmury przejdą już niedługo, czy powinien raczej skryć się pod mostem i przeczekać ten przykry czas. A wtedy zobaczył przez wodę moc niebieskiego światła, i nagle deszcz zamilkł. Niespokojne ławice na nowo ustawiły swe szyki i podążały znów w tylko sobie znanym celu. Upewniwszy się, że na powierzchni nie unosi się żadna łódź, bożek wychylił się ponad powierzchnię tak, by część jego oczu mogła dokładniej dostrzec, co się właśnie stało. Rzeczywiście, burza minęła, zupełnie jak gdyby ktoś zapędził wszystkie obłoki w małe stadko i przegonił je na oddalone, nieznane tereny. Słońce nieśmiało wychodziło zza małej białej chmurki, a ludzie nie zdążyli jeszcze zauważyć, że to koniec ulewy. I wtedy dostrzegł na brzegu człowieka w czerwonych łachmanach – był odwrócony do niego plecami i podtrzymując się na długiej, jesionowej lasce odchodził od rzeki. Obrócił się raz tylko i spojrzał prosto na bożka rybimi, zielonymi oczami. A zwykły człowiek nie mógł go przecież dostrzec. Nie zdążył jednak nawet za nim zawołać, bo starzec już zniknął, a z drugiej strony ktoś wykrzykiwał jego imię.
- Kei Raro! Kei Raro! Czyżbyś w końcu postawił się temu tyranowi? Nigdy bym nie pomyślał, że odważysz się stawić mu czoła! – przywitał się Vu-Kutiš, bo był to właśnie on.
- Niech ziemia będzie ci posłuszną, a woda, twoja przewodniczka, bystra i przejrzysta – odpowiedział bóg – Witaj, Vu-Kutiš. Niestety nie masz racji – to nie ja pozbyłem się tego nieudacznika. Wiesz przecież, że nie mam takich mocy.
- Kto zaś, jak nie ty? – spytał Vu-Kutiš, rozsiadając się na brzegu, ściągając buty i zanurzając wielkie, bose, siedmiopalcowe stopy w wodzie – Bo i ja tego nie uczyniłem.
- O tobie wszak najpierw pomyślałem – słyszałem od moich przyjaciół, żeś zawitał do miasta.
- Prawda to, jestem tu od paru dni. Miałem na głowie parę spraw. Wybacz, że dopiero dziś zawitałem u ciebie, ale tak wiele problemów mam na głowie. Szukam kogoś, kto może mi pomóc z Vu-Vozo. Ostatnio zupełnie wymyka się spod kontroli mimo moich kościanych obrzędów. Wpierw wymyśliłem, że ich moc jest zbyt słaba, ale nie – były takie jak zawsze… co oznacza, że…
- Że to Vu-Vozo wzrasta w siłę.
- Zgadza się.
- Kogo więc szukasz, kto może ci pomóc? Któreś z wyższych bóstw? Dlaczego szukasz ich tutaj?
- Możesz zgadywać, drogi bracie. Któż spośród nas, morskich bogów, stoi najwyżej i jego słowo jest najpotężniejszym? – spytał przybysz.
- Wodnik – wyszeptał Kei Raro i zamyślił się – Sądzę, że i ja już go spotkałem. Dopiero co. To on przepędził chmury.
Vu-Kutiš, który już wcześniej widział się z Wodnikiem, pokiwał poważnie głową, a potem znów nałożył obuwie, pozdrowił Kei Raro i ruszył szukać znów wielkiego bóstwa. Wcześniej starzec przechytrzył go, znikając gdzieś nagle w środku rozmowy. Ale teraz Kei Raro był już pewny, że to sam Wodnik pospieszył mu z pomocą – według podań pojawiał się na ziemi pod postacią starca w czerwonych szatach i zostawiał za sobą niewielkie kałuże, wszędzie tam, gdzie postawił krok.
Kei Raro spłynął znów na dno i zaczął rozmyślać o tym, co wie na temat Wodnika. Słyszał o nim jakieś legendy, ale nie mógł przypomnieć sobie żadnych więcej konkretnych informacji. Ale oto powrócił Vu-Kutiš i znów wywoływał jego imię, tym razem jednak po prostu dał nurka w wodę i przysiadł na mieliźnie obok przyjaciela.
- Zdążył ujść. Nie chce mnie wysłuchać. A ja przecież nie robię tego dla siebie. Robię to dla ludzi, nic więcej, bo takie wyznaczono mi zadanie – wyrzekł, a z jego uszu i nosa wypłynęło mnóstwo bajecznych bąbelków, które kręcąc się w spiralach wypłynęły na powierzchnię i po kolei popękały.
- Co o nim wiesz, Vu-Kutišie? Jakże on może tobie pomóc? – spytał Kei Raro.
- Niewiele wiesz, bracie. Wodnik to pradawna istota, kto wie, może prawie tak stara jak sam Swaróg. Nie jest dobry ani zły – zna swą potęgę i potrafi jej użyć, tak w dobrym, jak i w mrocznym celu. Jego natury nie da się zmierzyć. Najbardziej niesamowite jest to, że w czasach, kiedy nikt już w nas nie wierzy…
- …o moim istnieniu nie wie nawet żaden śmiertelnik – przerwał Kei Raro.
-… nie przerywaj mi, przyjacielu… w czasach, kiedy nikt w nas już nie wierzy on wciąż posiada tak niesamowitą moc. Sam miałeś okazję się przekonać, kiedy z taką łatwością przegnał Kapuę Ki. Niegdyś ludzie składali mu wielkie ofiary – jako najważniejsze bóstwo morskie miał być odpowiedzialny za podróże statkami, połowy ryb, opady deszczu, sztormy… on jeden władał tym wszystkim, a było to na długo przed nami. Kapryśną była jednak jego natura – gdy nieopatrznie człowiek dodał do złożonej ofiary rybę, jedno z jego ukochanych stworzeń, wściekał się ogromnie. Mógł zesłać powódź i zalać całą wieś, taka była jego potęga. Ale mógł też skierować kilka ławic prosto w sieci rybackie. Jak wiesz, nic nie jest tylko czarne albo tylko białe. Zawsze lubił jednak przebywać pośród ludzi. Przybierając postać starca w czerwonych szatach pojawiał się przy mostach, na plażach, przy wodospadach i gejzerach. To były jego tereny i kto nie poznawszy z kim ma do czynienia wszedł mu w drogę, och! marny był jego los! Ludzie jednak szybko zaczęli rościć sobie prawa do wszystkiego, zapominając o bogach i zostawiając wszystko w swoich własnych rękach. Nie chcieli być dłużej od nikogo zależni, więc nasze kulty wygasły, ostatni czciciele powymierali, a z nimi część naszych mocy. Wodnik także usunął się w cień. Raz do roku jedynie zmienia miejsce swego pobytu – kiedy osiedli się w jakiejś rzece, stawie, jeziorze czy nawet morzu lub oceanie, przesypia tam wszystkie cztery pory roku, wychodząc dopiero na wiosnę. W Noc Kupały wychodzi w końcu na ląd i przez dwa tygodnie wędruje pośród ludzi. Bo to niezwykła noc, kiedy ludzie są szczęśliwi, bawią się i radują, zaczyna się coś nowego. Ich radość, tańce i śpiewy, to one tak naprawdę wybudzają Wodnika. Więc żyje przez czternaście dni wśród nich jak swoich, a nikt nie wie nigdy, gdzie pojawi się kolejnego roku. I tak się składa, mój drogi, że ten rok spędził w twojej rzece, w niewielkim oddaleniu od twej siedziby. Ruszyłem w drogę kiedy tylko się dowiedziałem.
- Wodnik w mojej rzece? – zadziwił się Kei Raro – Przez tak długi czas był tuż obok, a ja o tym nie wiedziałem?
- Od lat powtarzam, że powinieneś wyruszyć ze mną w podróż. Gdybyś badał chociaż stan swojej własnej rzeki wiedziałbyś, że w pobliżu czai się coś tak wielkiego. Ale, ale. Przybyłem tu, by prosić cię o pomoc. Muszę znaleźć Wodnika. To twoje tereny, nawet jeśli od lat nie ruszałeś się z miejsca, znasz ten obszar. Pomóż mi go odnaleźć, a ja odwdzięczę ci się na równi. Pokaż, żeś mym bratem!
- Dobrze, zrobię to. Masz rację, czas rozprostować stare kości! A o mej zapłacie porozmawiamy po zakończeniu sprawy.
potwór wodny

Kei Raro przybrał, podobnie jak Vu-Kutiš, humanoidalną postać i nareszcie wyszedł na ląd. Najpierw przeszukali wszystkie brzegi rzeki. Po starcu nie było ani śladu, tak też w zalewie na południowym-zachodzie miasta; sprawdzili wszystkie mosty i bulwary, i wciąż nic. Zajęło im to trzy dni, a kolejnych cztery przeszukanie głębin samej rzeki. W międzyczasie słyszeli od rybaków opowieści o dziwnych wydarzeniach w mieście – kilka utonięć, brak wody w studniach, poprzewracane do góry dnem jachty… I tylko oni zdawali sobie sprawę z tego, czyja to wszystko sprawka. Siódmego dnia na jednej z plaż Kei Raro znalazł przepiękną muszelkę. Nie mogła pochodzić z tej rzeki, wiedział, że tu nie można takich znaleźć. I nagle przyszło mu coś do głowy.
- Vu-Kutiš, czy przywiozłeś mi z dalekich lądów moje ukochane muszle? – zapytał, gdy wycieńczeni wyszli na ląd.
- Och, tak! Oczywiście. Zapomniałem na śmierć. Zobacz, są tutaj… - i wyciągnął z kieszeni skórzany worek pełen muszelek.
- Widzisz, mam pewien pomysł. Wodnik jest potężnym bóstwem, miał wielu czcicieli. Został porzucony i z pewnością ma to wciąż ludziom za złe, dlatego powoduje właśnie im te przykrości, kiedy wychodzi na ląd. Nikt nie ma nad nim władzy. Może jednak da się go udobruchać…
- Chcesz go przekupić? Zaczekaj, czy ty chcesz abyśmy to MY złożyli mu dary?
- Zgadza się.
- My, bogowie słowiańscy? Jesteśmy sobie równi! Jesteśmy wielcy, jesteśmy ponad ludźmi i zwierzętami, mamy władzę! Może i Wodnik jest potężniejszy od nas dwóch razem wziętych -  ale to wcale nie czyni go nikim lepszym.
- To jedyne rozwiązanie. Nie musisz się mu kłaniać. Po prostu okażmy mu szacunek, dobrze?
- Jeżeli to jedyne wyjście… Dobrze. Zróbmy to.
W miejscu gdzie ostatnio Kei Raro widział starca, przygotowali ofiarę. On sam złożył tam zbiory swoich kości, kilka skarbów znalezionych na dnie rzeki i owoce; Vu-Kutiš zaś muszle, które miały być prezentem dla Kei Raro, do tego skórę niedźwiedzia i piękny, haftowany materiał.
- Niech ogień pochłonie ofiarę dla Wodnika, pana wszelkich wód. Spojrzyj, o mistrzu, na nas malutkich i przyjmij nasze dary. Wzywamy cię! - Vu-Kutiš wypowiedział słowa inkantacji i podpalił stosik leżący pod ich nogami.
Zamknęli oczy pochylając głowy i nasłuchiwali. I oto usłyszeli kroki – ciężkie kroki na przemian z postukiwaniem laski wyraźnie chlupiące w kałużach.
- Nie zapomniano o mnie – wyrzekł, a bogowie podnieśli głowy.
Oczy starca nie były zwykłymi oczami. Były to oczy ryby, bez białek, o morsko zielonym kolorze, oślizgłe i mokre, z czterema parami powiek. Poza tym podobny był do człowieka – gdyby nie te oczy i błony między palcami, można by dostrzec w nim cień istoty ludzkiej. Stał tam w swoim zwykłym stroju, podpierając się na jesionowej lasce.
- Dziękuję wam za dary. Nie pomyślałbym, że ktoś z was, nieśmiertelnych, zniży się do poziomu człowieka i złoży mi ofiarę. Doceniam to jednak. Spełnię waszą prośbę. Czego poszukujesz, Vu-Kutiš, duchu wodny? – starzec dwa razy stuknął laską o ziemię, a płonący stos zniknął. Pozostała jedynie miła dla nozdrzy woń, woń ogniska i suszonych kwiatów.
- Witaj Wodniku, praprzodku wszelkich bogów wodnych. Poszukiwałem cię, bo tylko ty możesz mi pomóc. Inny demon wodny, Vu-Vozo… sprawowałem nad nim pieczę. On jednak wzrósł w siły i nie radzę sobie. Proszę cię, abyś pomógł mi znowu go uwięzić.
- Zrobię, co w mojej mocy. Wracaj do swego kraju, przybędę tam zaraz za tobą – odrzekł Wodnik.
- Dziękuję ci, wszak rzeczywiście jesteś wielkim bogiem. Kei Raro, porozmawiamy o twej nagrodzie, gdy już uporamy się z Vu-Vozo. Tymczasem bywaj. I… - wyciągnął z włosów wielką spinkę – na początek weź to. Ta spinka to muszla z samej rzeki Nieśmiertelnych. Noś ją przy sobie, a przyniesie ci szczęście i doda mocy. Bądź zdrów.
- Bądź zdrów, Vu-Kutišie. Dziękuję, że wyciągnąłeś mnie z tego dna. – odpowiedział bożek, a Vu-Kutiš kiwnął jeszcze głową, po czym wskoczył do rzeki na główkę, wirując coraz szybciej i zniknął. Zapadła cisza, pośród której Kei Raro wyczuwał na sobie wzrok starca.
- Już dawno chciałem przenieść się w tę okolicę. – wyrzekł Wodnik – Nie wiesz o tym, ale przez cały ten rok obserwowałem cię. Wiem, że masz dobre serce. I choć o nic mnie nie prosiłeś, zrobię coś także dla ciebie – nie będziesz się więcej musiał martwić o Kapuę Ki. Mój gniew utrzyma na wodzy jego wrodzoną butność i agresję. Jak tylko pojawi się nad miastem wyrzeknij słowa – „Odejdź, pochmurny demonie, rozkazuję ci w imieniu Wodnika, któremu przysięgałeś posłuszeństwo, odejdź i nie nękaj mnie więcej”.
- Co, jeśli to nie pomoże?
- Wtedy możesz dodać, że twój wuj nie lubi nieposłuszeństwa.
- Mój wuj?
- Twój ojciec, Utopiec, był mi bratem. Nie zgadzaliśmy się w wielu kwestiach, ale… widzę, że na szczęście nie odziedziczyłeś jego dzikiej natury. Mały jest ten świat, nie zapominaj. – starzec podrapał się po brodzie i spojrzał uważnie na Kei Raro - Czy wiesz dlaczego bogowie wymierają? To nie tylko ludzka żądza władzy… każdy z ludzi nosi w sobie boga, bo tak chciał Najwyższy. Jego wolą było przekazanie im berła. Chciał sprawdzić, czy są warci miana naszych dzieci. A co z tego wyszło… nie nam dane jest oceniać.
Bywaj więc, Kei Raro Taniwha. Cieszę się, że się spotkałem. Zanim zniknę, by odnaleźć nowe miejsce dla siebie i zapaść w sen, przybądź jeszcze do Vu-Kutiša. Wyjaśnię ci więcej, kiedy się zobaczymy.
- Ja… tak. Już dawno nie podróżowałem. Czuję w sobie jeszcze dość energii, by coś zmienić. To w naszych rękach jest los ludzi, Vu-Kutiš ma rację. Czas ruszyć w drogę.
- Bywaj więc, przyjacielu. Do zobaczenia za tydzień. Vu-Vazo będzie już w tym czasie pod kontrolą, nie musisz się martwić – starzec po raz pierwszy się uśmiechnął. – Przybądź. Potrzebujemy cię.
- Przybędę – odrzekł Kei Raro, wpatrując się w toń rzeki, która tak długo była dla niego domem i czując, że oto nadszedł czas zmian, zmian tak nieuchronnych, że pozostaje jedynie pogodzić się z nimi i stanąć po odpowiedniej stronie.
- Obiecuję.

Praca konkursowa dla http://blog.slowianskibestiariusz.pl