Słowiański ślub przed wiekami – swaćba
Za czasów naszych dalekich przodków ślub nazywany był nieco inaczej – swaćbą. Nazwą tą posługiwano się z powodu osoby o dużym znaczeniu w lokalnej społeczności - mianowicie z powodu swata. Zadaniem swata było doprowadzenie do zaręczyn mężczyzny i kobiety, zawarciu swoistej umowy pomiędzy oboma rodami, ustaleniu co zostanie wniesione we wianie, a co w posagu. Swat zawierał również ślub, przewodnicząc ceremonii. Kapłan, czyli żerca czynił to o wiele rzadziej. W gruncie rzeczy państwo młodzi schodzili nieco na drugi plan w całym ceremoniale związanym z łączeniem ze sobą dwóch, obcych sobie rodzin. Młodych ludzi nikt nie pytał o zdanie odnośnie ślubu. Zapewne nieraz był on zgodny z wolą i sercem najbardziej zainteresowanych, ale z pewnością nie zawsze. Pomimo tego ucieczki z wybrankiem, bądź wybranką serca zdarzały się niezwykle rzadko. Były źle widziane przez społeczność, a młodzi ludzi stawali się personae non gratae, nawet jeśli koniec końców dochodziło do zaślubin. Choć społeczność słowiańska była tak restrykcyjna w przypadku wyboru współmałżonka, to bardzo lekko podchodziła do wierności małżeńskiej. Konkretnie do wierności męża, ponieważ żona musiała pozostać nieskazitelna. W przypadku mężczyzn nie dziwiło jednak porzucanie żon i branie ślubu z kolejnymi. Na tę okoliczność ukuto nawet specjalny termin – poćpiega – była porzuconą przez męża żoną.
Swaćba w Szczecinie. Fotograf Łukasz Szełemej.
Powracając jednak do tematu samej swaćby – zawierana byłą w świętym gaju, nad świętym źródłem lub przed posągiem bóstwa. Ręce małżonków łączono ze sobą, wypowiadali oni słowa przysięgi, a następnie rozpoczynała się biesiada. Musiała być ona huczna i wszyscy mieszkańcy wioski byli nań zaproszeni. Jej niezbędnym elementem był ogromny weselny kołacz, którego zjedzenie miało przynieść gościom szczęście. Kołacz weselny, a nawet jego roznoszenie po domach, pozostały nadal elementem tradycji w niektórych regionach Polski. W czasie uczty młoda żona miała obcinane włosy i zakładany czepiec, który symbolicznie włączał ją we wspólnotę żon. Oczepiny były jednak jednym z wielu rytuałów, którym musiała się ona poddać. Pokładziny odbywały się jeśli nie w bezpośredniej obecności, to w pobliżu gości. Z kolei podróż do nowego domu związana była z odstraszaniem złych duchów i myleniem ich pościgu. W samym gospodarstwie nowa kobieta nie była mile widziana przez domowe demony. Stąd oddawanie pokłonów w każdym kącie gospodarstwa i modły odprawiane przez żercę nad małżeńskim łożem. Tak naprawdę żona stawała się pełnoprawnym członkiem rodziny i domownikiem, dopiero po powiciu dziecka, najlepiej syna. Wtedy przestawała być obca i wchodziła pod ochronę domowych duchów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz